Drukuj

Czy w drewnianej architekturze można się zakochać? Jeśli macie wątpliwości przeczytajcie wywiad z Markiem Gransickim – architektem, wykładowcą w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Krośnie – człowiekiem „zadurzonym” w drewnie po uszy. Nie tylko projektuje drewniane domy, ale także tworzy rysunkowe rekonstrukcje XVII-wiecznych widoków Jaślisk, gdy były one całkowicie zbudowane  z drewna.

Podobna sytuacja, ale już w świecie realnym, ma miejsce w Nowym Bruśnie, gdzie dawna cerkiew św. Paraskewy ma przywracaną bryłę z czasów budowy czyli 1713 r. To będzie niewątpliwie – po zakończeniu prac i wprowadzeniu do wnętrza dawnego wyposażenia – kolejna atrakcja turystyczna gminy Horyniec-Zdrój, porównywalna z cerkwią w Radrużu. Gmina ta ma kolejny, warty odwiedzenia w czasie pokonywania turystycznych szlaków, zabytek. Drewniana cerkiew w Dziewięcierzu nie zachowała się, ale kamienne ogrodzenie i cmentarz z bruśnieńskimi nagrobkami już tak. Wszystko w zieleni, zadbane i warte zobaczenia.

Gdy zaproponowano do „Skarbów” artykuły o dawnych oknach czy drzwiach zastanawiałem się czy to ktoś przeczyta? Okazuje się, że dobrze napisane są pasjonującą lekturą. Ale gdy dostałem zapytanie o kolory dawnych tynków zwątpiłem, ale zaryzykowałem.

Fascynujemy się wielkimi postaciami z historii Polski, zapominając niestety, że w tej galerii częstymi gośćmi były także osoby związane z naszym regionem. Stanisław Lubomirski zwany „królewięciem” z Łańcuta znaczył wiele w Rzeczpospolitej I połowy XVII w. A Joanna von Stein zu Jettigen, druga żona Jerzego Ignacego Lubomirskiego, trzęsła rzeszowskim zamkiem  i miała olbrzymie wpływy na dworze Augusta III i u jego wszechwładnego ministra Henryka Brühla.

Historia w „Skarbach” jest częstym gościem, stąd i kolejna opowieść o ofiarach rzezi galicyjskiej 1846 r., tym razem na przykładzie tragicznego losu Dominika Reya z dworu w Przyborowie. Westchniemy także czytając tekst o dawnej pańszczyźnie w dobrach rymanowskich. W szkole uczono nas, jak to panowie wyzyskiwali chłopów, nie wspominając o tym, że to nie każdy kmieć szedł odrabiać pańszczyznę pięć dni w tygodniu, tylko jeden dorosły z wielopokoleniowej rodziny, która miała do dyspozycji ponad 40 morgów roli, a to spory kawał pola, z którego całkiem dobrze dało się wyżyć.